Polana Wschodzącego Słońca leżała dość daleko od terenu Watahy Północnego Księżyca. Wyruszyłam rano, nie biorąc nic ze sobą. Ze mną ruszyła Agnes. Szłyśmy przez Las Jesienny. Po pewnym czasie znajome tereny zaczęły znikać nam z oczu. Przeszłyśmy przez jakiś strumyk, szłyśmy dolinka między wzgórzami. Drzew było coraz mniej i robiły się coraz młodsze. Zbliżałyśmy się do celu.
Ale w jaki sposób bezbłędnie kierowałyśmy się do celu? Było to naprawdę proste w naszym przypadku. Agnes miała niesamowity zmysł orientacji. Podałam jej miejsce, gdzie miałyśmy się udać, a ona mnie prowadziła.
Wreszcie doszłyśmy na miejsce. Polana była otoczona liściastymi drzewami, zarówno młodymi jak i wiekowymi. Trawa w słońcu zabarwiła się na złoto. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu i latały drobne owady. Słońce tańczyło na tym wszystkim i tworzyło rodzaj niesamowitej łuny.
W dodatku polana była zupełnie pusta.
Czekałyśmy dobre dziesięć minut. W końcu stwierdziłam, że Lote nie przyjdzie.
- Chodźmy, Agnes - powiedziałam. Odwróciłam się. Stałam nos w nos z czarnym wilkiem. Odskoczyłam, cała zjeżona.
Głupia! Głupia! krzyczałam w myślach. Dałam się tak beznadziejnie podejść. Głupia! Nie mam szans. Wilk nie wykonał żadnego ruchu. Patrzył się na mnie i na pewno w duchu zaśmiewał się do łez.
- No, moja piękna Roal, straciłaś czujność - powiedział.
- Przyszłam, tak jak chciałeś, Lote - odparłam, ciągle zła na siebie. - Aleksandria nie chciała się z tobą widzieć.
- Dobrze, ale ty tu jesteś. Muszę ci wyjaśnić kilka spraw - przybrał poważny ton. - Ty i twoja wataha ciągle wchodzicie nam w drogę. Nie potrzebuję Aleksandrii do niecnych celów. Ona jest najpotężniejszym Strażnikiem Pełni. Tak duża wataha jak moja, przemieszczająca się ciągle przyciąga mnóstwo przeniesień. Jak zapewne wiesz do mojej watahy należy wielu Strażników. Jednym z nich jest Mischelle. Ale oni sami nie dają rady. Aleksandria jest tak potężna, że z jej pomocą można by nawet zatrzymać przeniesienia.
Rzeczywiście musi mieć z tym problem. - Ta-ak - grałam na czas, a tak naprawdę intensywnie myślałam. W końcu coś postanowiłam.
- Jeżeli Aleksandria będzie chciała, to pozwolę ci się z nią spotkać. Oczywiście na moim terenie. Chodź ze mną. - ruszyłam. Lote otrząsnął się ze zdziwienia i podążył za mną.
Prowadziła nas Agnes.
***
Po bliższym poznaniu Lote okazał się całkiem ciekawą osobą. Nie przypominał okrutnego przywódcy, którego rolę mu przypisywałam. W końcu znudził się ciszą i zaczął ze mną normalnie rozmawiać. Mówiliśmy tak na prawdę o niczym. Był bezpośredni i miał poczucie humoru. Umiał słuchać. Nigdy nie spodziewałam się, że obdarzę alphę Wędrownej Watahy Starożytnego Drzewa jakimś cieplejszym uczuciem, ale chyba zaczynałam go lubić.
***
Doszliśmy do wejścia do jaskini. Rolox nie spodziewał się zobaczyć ze mną nikogo, więc podbiegł do mnie wołając: Nie zjadł cię? I wtedy zobaczył naszego gościa. Zaniemówił. Skinął mi głową i wycofał się do środka.
- Poczekaj tu - powiedziałam do Lota.
Weszłam do jaskini i odszukałam Aleksandrię.
- Lote chce się z tobą widzieć.
Skinęła tylko głową. Wyszłyśmy.
Aleksandria po raz pierwszy stanęła z Lotem twarzą w twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz